Snowboardowe szaleństwo - początki

Zawsze przeczuwałam, że śmiganie na desce po zaśnieżonych stokach jest świetne.

W zasadzie już od szkoły podstawowej marzyłam o zimowych wyjazdach, bo jak to tak przejść obojętnie obok historii o wypadach na narty, które koledzy z klasy przynosili z wypiekami na twarzy po feriach? Za to w gimnazjum, pod wpływem wielkiej fascynacji mojej koleżanki, wymyśliłam sobie, że kiedyś będę jeździć na snowboardzie.

W tym roku, po 10 latach oczekiwania, moje marzenie w końcu miało możliwość się zrealizować.

Okazało się, że moja intuicja mnie nie zawiodła. Naprawdę odczułam tę przyjemność - szczególnie w kościach.



Moja najcenniejsza lekcja z tego wyjazdu? ;)
Zejdźże Blaszka na ziemię!


Ok, pogadałam już sobie, to teraz tak na poważnie wypunktuję kilka spraw i wniosków.


1. Nie, to nie jest tak, że zakładasz deskę i umiesz jeździć.

Nie ma opcji, że osoba, która nie miała wcześniej do czynienia z deskorolką / wakeboardem po prostu będzie to umiała. Byłam tak naiwnie optymistycznie nastawiona i tak bardzo się cieszyłam, że jadę w góry, że nie wzięłam w ogóle pod uwagę tego, że czeka mnie ciężka nauka. Nie wiem, w jakim świecie żyłam, ale moje wyobrażenia zdecydowanie nie uwzględniały katorgi jaką przeżyłam ;)

2.  Nauka jazdy na snowboardzie to ciężka walka z samym sobą.

Okej, z chłopakiem, który daje Ci dużo dobrych rad też ;)
Akurat tak się złożyło, że wśród naszej paczki - poza mną - dwie inne dziewczyny też miały deskę na nogach pierwszy raz. Wszystkie trzy zgodnie twierdzimy, że było ciężko. Ciężko z samą sobą! Trzeba było mieć głęboką motywację, by przez 3 dni z rzędu wycisnąć z siebie na stoku jak najwięcej. Lepiej nie wspominać, ile razy się popłakałam, krzyczałam albo czułam przerażenie ("zabiję się na tym wyciągu!", "nie mam już siły", "jak ja mam zjechać z tej góry?!", "cholera, w co ja się wkopałam!" - takie tam klasyki). W ostateczności siedziałam kilka minut w bezruchu, czekając na przypływ zapału i wiary w siebie.

3. Zacznij od podstaw.

Razem ze znajomymi docelowo planowaliśmy jeździć na stok w Białce Tatrzańskiej, jednak chłopaki najpierw zabrali nas na Pardałówkę - niewielką górkę koło Poronina, niezbyt obleganą, idealną wręcz na załapanie o co w tym wszystkim chodzi. Tu nauczyli nas prawidłowego zapinania wiązań i usztywnienia nóg, tu pierwszy raz spróbowałyśmy ruszyć z miejsca i zaczęłyśmy ćwiczyć "listek" na obydwu krawędziach. Po około dwóch godzinach ćwiczeń byłyśmy już gotowe ruszyć na Kotelnicę Białczańską i (po porządnym obiadku, hehe) szkolić się dalej.

4.  Bezpieczeństwo przede wszystkim!

Poważnie. Nie wolno bagatelizować tak oczywistej kwestii. Jeśli nie czujesz się pewnie - nie jeździj w słuchawkach, żeby słyszeć co się dzieje wokół. Koniecznie zainwestuj w porządny kask i ani się waż ściągać go z głowy w trakcie jazdy. Przerażający był dla mnie widok dziewczyn śmigających w samych czapkach - wystarczy chwila nieuwagi i tragedia gotowa. Dla początkujących wskazane też rękawiczki ze specjalnym usztywnieniem nadgarstków - być może gdyby miała je moja przyjaciółka, to nie złamałaby ręki. Szkoda kości, prawda?




5. Przygotuj się na porządne siniaki i wyczerpanie.



Pierwszy dzień nauki to lekcja zaliczania gleby i wstawania. I tak w kółko. Pierwszy zjazd ze stoku w Białce zajął mi ponad godzinę, podczas gdy doświadczeni snowboardziści pokonują go w kilka minut. Męczarnia to mało powiedziane! Musiałam pokonać wewnętrzny strach przed upadkiem. Na początku kilkukrotnie zbiłam sobie całe kolana, a następny dzień uraczył mnie wielokrotnym obiciem dupska ;) Nie zliczę też ile razy kask uratował mi głowę przed lodem, a zapewnił jedynie ból i kołowrotek spowodowany lekkim wstrząsem. Mało? Drugiego dnia w ogóle nie byłam w stanie jeździć przez pierwszą godzinę - to był mój największy kryzys. Bolało mnie dosłownie wszystko; nie tylko siniaki, ale też zakwasy. Nie miałam dosłownie siły podnieść się na ręku od wcześniejszego wstawania co 2 minuty! Miałam ochotę się poddać. Ostatecznie pomógł mi ciepły kurtosz z Nutellą. No i całe szczęście, że po wysiłku na ratunek przychodziło grzane wino.

6. Miej pod ręką kogoś doświadczonego.

U nas obyło się bez lekcji z instruktorem, ale to dlatego, że miał kto nas nauczyć podstaw. Samemu raczej ciężko byłoby ogarnąć co i jak. Ja ćwiczyłam listek z chłopakiem trzymając się za ręce. On nadzorował moje krawędziowanie. Mówił, co powinnam robić, żeby szło lepiej. Dziękuję za to :)

7. To nie są tanie rzeczy.

Wydawało mi się, że da się wyjechać na deskę niewielkim kosztem, jednak mój "niewielki koszt" pochłonęły już same zakupy przed wybraniem się w góry. Kupiłam sobie porządne spodnie - w końcu tyłek i kolana często lądują na śniegu - warto zadbać, żeby nie być przemarzniętym po dziesięciu minutach zabawy; termoaktywną bieliznę i kask. Tylko tyle i aż tyle.
Kask oczywiście można wypożyczyć, ale uważam, że nie jest zbyt przyjemnym noszenie na głowie materiału przepoconego wcześniej przez kogoś obcego. Koleżanka miała wypożyczany i trochę kręciła nosem, że to obleśne :) Z drugiej strony całe szczęście, że nie zainwestowałam w gogle - na ten sezon byłby to zbędny wydatek, próbowałam jeździć z jakimiś starymi i tylko mi przeszkadzały.
Jeśli chodzi o koszta poniesione na miejscu, to o ile sam nocleg w Poroninie wyniósł nas 30 zł za osobę na dobę, wypożyczenie butów i desek dla trzech osób - 200 zł za trzy dni (czyli tylko nieco ponad 20 zł za dzień od osoby!), o tyle same karnety są drogie. Niestety, w Białce zlikwidowano możliwość zakupu pojedynczych zjazdów - konieczne jest kupienie karnetów czasowych. Jest to zupełnie nieopłacalne dla początkujących snowboardzistów, ponieważ przykładowo za pięć zjazdów w cztery godziny musimy zapłacić aż 70 zł.

8. W ciągu trzech dni jesteś w stanie opanować podstawy :)

Uwaga - cały mój wpis kończy się happy endem! Pomimo wielu trudności z dumą oświadczam, że po trzech dniach umiałam już zjechać szybciej, zmieniać krawędzie i kontrolować deskę. Udało mi się uniknąć wielu upadków, nauczyłam się usuwać szybko z wyciągu po zejściu z krzesełka, czułam się też na tyle pewnie, że jeździłam z muzyką na uszach. Poczułam zajawkę! Snowboard zaczął sprawiać mi autentyczną frajdę. Doświadczenie to dodało mi pewności siebie, dostałam kilka cennych lekcji i zrozumiałam, że jeśli tylko chcemy - każdą umiejętność jesteśmy w stanie opanować. Świetna sprawa! No i do tego te górskie widoki i oderwanie od codziennych spraw... Nie mogę się doczekać już kolejnego wyjazdu :)


Polecam wszystkim! :)

Ściskam zimowo,
Blaszka

Komentarze

Popularne posty